Ewolucja e-czytników
Technologia elektronicznego papieru, podobnie jak idea cyfrowej książki, narodziła się na początku lat 70-tych. Michael S. Hart, w ramach Projektu Gutenberg, stworzył pierwszego e-booka - cyfrową wersję Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Nad pierwowzorem e-papieru pracowała wtedy firma Xerox, licząc na to, że zrewolucjonizuje on monitory komputerowe. O niewielkich urządzeniach, które byłyby w stanie zastąpić papierowe książki, marzyli wtedy nie naukowcy, ale pisarze i twórcy filmów science-fiction. Dopiero trzy dekady później, w 2004 roku, udało się połączyć mobilność, e-papier i cyfrowe książki w jeden wątek. Tak powstał pierwszy czytnik e-booków.
Eksperyment z e-papierem
Nazywał się LIBRIé i trafił do sprzedaży pod marką Sony. Dostępny był jedynie w Japonii, a stworzony dla niego mechanizm ochrony praw autorskich (DRM) sprawiał, że zakupione na niego e-booki w formacie BBeB miały swoisty termin ważności. Po 60 dniach były automatycznie usuwane z e-czytnika, co dziś kojarzyć się może z autodestrukcją dokumentów znaną z powieści szpiegowskich.
Sony LIBRIé miał tylko 10 MB pamięci, a więc nie nadawał się do noszenia podręcznej biblioteki. Ratowało go wsparcie dla kart pamięci - niestety tylko w formacie memory stick PRO. Sympatii nie budził ani toporny interfejs, ani obudowa naszpikowana niewiarygodną wprost ilością przycisków. Mimo swoich wad, LIBRIé okazał się konstrukcją przełomową. Udowodnił światu, że e-papierowy wyświetlacz w kieszonkowym urządzeniu może zastąpić drukowaną książkę. Choć wyświetlał jedynie 4 odcienie szarości, pozwalał przeczytać do 10 tys. stron, zasilany był czterema bateriami AAA. 6-calowy ekran zastosowany w LIBRIé do dziś jest standardowym formatem dla e-czytników.
E-czytnikowe eldorado
Sony dość długo zwlekało ze stworzeniem następcy LIBRIé. Dopiero w 2006 roku zdecydowało się na wypuszczenie Sony Reader PRS-500 - pierwszego e-czytnika dostępnego również poza Japonią. Na błędach Sony szybko uczyła się konkurencja. W listopadzie 2007 roku na rynku zadebiutował Amazon Kindle, który choć droższy i oparty na ekranie starszej generacji, wyprzedał się w zaledwie kilka godzin.
Co zadecydowało o fenomenie Kindle'a? Amazon postawił na banalnie prosty interfejs, a dodatkowo zaoferował swoim klientom bezpłatny dostęp do mobilnego Internetu 3G. Amerykanie dostali możliwość kupowania e-booków w internetowej księgarni i przesyłania ich na czytnik z różnych miejsc na Ziemi. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę.
Sony na typowo japoński sposób próbowało pokonać Kindle'a swoją własną bombą technologiczną. W zaprezentowanym w 2008 roku e-czytniku Sony Reader PRS-700 pojawił się dotykowy ekran, doświetlany dodatkowo diodami LED. Rok po premierze pierwszego iPhone'a i na dwa lata przed iPadem, ekran dotykowy wciąż był czymś egzotycznym. Dotyk działał bezproblemowo, niestety niedopracowane doświetlenie zostało przyjęte przez użytkowników raczej chłodno. W efekcie na kolejne e-czytniki z doświetlanym ekranem trzeba było poczekać do 2012 roku.
Do pojedynku pomiędzy Amazonem a Sony szybko zaczęły dołączać kolejne firmy. Sukces odniosło zaledwie kilka z nich, głównie w Azji oraz Europie, gdzie konkurencja ze strony Kindle'a nie była tak bezwzględna. W 2008 roku swój debiut miała ukraińska marka PocketBook. Rok później rękawicę Amazon zdecydował się rzucić Barnes & Noble - największa sieć stacjonarnych księgarni w USA wprowadziła na rynek e-czytniki Nook. W 2010 roku do wyścigu dołączyło kanadyjskie Kobo, obecnie najpoważniejszy z konkurentów Kindle.
Od 2011 roku na europejskim rynku swoje czytniki zaczął sprzedawać Onyx International, którego dystrybutorem aż do 2015 roku była polska firma Arta Tech. Niemcy doczekali się lokalnego sojuszu w postaci projektu Tolino - od 2013 roku skutecznie podgryzającego pozycję Amazona za naszą zachodnią granicą. Co stało się z Sony, od którego wszystko się zaczęło? Dwa lata temu Japończycy po cichu wycofali się branży, którą sami stworzyli.
Wygodniejsze niż papier
Od debiutu Sony LIBRIé czytniki e-booków przeszły daleką drogę. Zmieniło się również podejście wydawców do samych cyfrowych książek. Jeszcze w 2009 roku gdy startował projekt eClicto, zakupienie w Polsce dobrze wydanego, legalnego e-booka było nie lada sztuką. Dziś na inkBOOKa można kupić i pobrać ją w kilkanaście sekund, choćby ze sklepu Midiapolis. Od ubiegłego roku można też wykupić abonament z nielimitowanym dostępem do kilkunastu tysięcy e-booków z czytnikiem inkBOOK za 1zł - usługę taką oferuje serwis Legimi.
Zmieniły się urządzenia. E-papier stał się doskonalszy. 6-calowy ekran mieści obecnie średnio dwa razy tyle pikseli, co wyświetlacz w Sony LIBRIé. Reaguje dużo szybciej, wyświetla szeroką paletę odcieni szarości, a eksperymentalne kiedyś doświetlenie stało się standardem w e-czytnikach ze średniej półki. Polska przestała być również technologicznym zaściankiem Europy jeśli chodzi o dostępność i co istotne, rozwój samych urządzeń. Możemy dziś sięgnąć po e-czytniki z polskim rodowodem.
Nie zmieniła się idea stojąca za czytnikami e-booków i e-papierem. Pozwalają zachować żywy kontakt z literaturą nawet wtedy, gdy zabranie ze sobą papierowej książki może być kłopotliwe. Są proste w obsłudze, lekkie i uniwersalne. Nie wykluczają sięgania po książkę gdy to możliwe, ale w komunikacji miejskiej, pociągu czy samolocie stanowią dla niej wygodniejszą alternatywę.