Niemcy decydują się na technologię śledzącą firm Apple i Google
Niemcy zmienili plany na monitorowanie koronawirusa.
Do tej pory rząd Niemiec postulował stworzenie własnej aplikacji pozwalającej śledzić rozprzestrzenianie się wirusa. Projekt miał być alternatywą dla centralnego systemu unijnego. Z zamiarów stworzenia własnego systemu jednak ostatecznie zrezygnowano i ostatecznie Niemcy wybrali wariant pośredni. Sięgnęli po technologię Amerykanów.
Kontakt między smartfonami
Jednym z państw, które najlepiej poradziły sobie z zatrzymaniem wirusa, okazała się Korea Południowa. Śledzenie kontaktów międzyludzkich za pomocą technologii Bluetooth znacząco ułatwiło odseparowanie osób z wykrytym zakażeniem oraz ludzi „z kontaktu”.
Na wdrożenie podobnych projektów, choć na nieco innym etapie pandemii, decydują się więc kolejne państwa. Aplikacja ma służyć do przechowywania kontaktów i ułatwiania lekarzom dotarcia do zakażonych. W ten sposób jednak powstanie też potężna baza danych dostępna dla osób rządzących.
Niemcy wciąż nie chcą się zgodzić na unijny projekt PEPP-PT zakładający wykorzystanie centralnej bazy danych w celu śledzenia rozprzestrzeniania się wirusa w krajach europejskich.
Rozwiązanie pośrednie
Unijny projekt budzi wielkie wątpliwości ekspertów od prawa do prywatności. Ich zdaniem zebranie danych w jednym miejscu to krok w stronę łatwiejszej inwigilacji całego społeczeństwa. Pomimo wątpliwości do projektu przystąpiły państwa takie jak Wielka Brytania czy Francja.
Niemcy rozważali początkowo stworzenie własnej aplikacji, ale ostatecznie postanowili po prostu sięgnąć po gotowy system stworzony już przez Google'a i Apple'a na potrzeby USA. Jego przewagą nad europejskim projektem PEPP-PT ma być przede wszystkim możliwość zdecentralizowanego gromadzenia danych.
Wszystkie te projekty przypominają o ostrzeżeniu, jakie padło z ust Edwarda Snowdena w zeszłym miesiącu. Pandemia przyczyni się do powstania technologii, z którymi trudno będzie później rządzącym się rozstać.
fot. Pixabay