Mimo to przeniesienie kampanii fabularnej na zwiedzane bez ograniczeń piękne Zakaukazie wyszło serii na dobre. Trzy tworzące wirtualną Gruzję przepastne regiony, zwłaszcza ośnieżona górska kraina, olśniewają widokami i zachęcają do kupna biletu na najbliższy lot do Tbilisi.
Smutni Gruzini
Do byłej SRR trafia też Jonathan North. Działający z ramienia amerykańskich sił JSOC strzelec wyborowy ma pomóc ustabilizować sytuację na obszarze, gdzie władzę przejęli terroryzujący cywili separatyści. Niestety próżno szukać wśród nich drugiego Pagana Mina – z adwersarzy uczyniono nijaką zgraję stereotypowych wąsatych sadystów z radzieckim rodowodem, z których większość gości na ekranie raz, zwykle na muszce snajperki.
Samego bohatera też trudno polubić. Poszukujący uprowadzonego przez separatystów brata Jon w jednej chwili z zachowującego zimną krew służbisty zmienia się w sfrustrowanego krzykacza, a dodatkowy problem stanowi język rozmów prowadzonych przezeń z pomocnikami. Te przy całej swej nienaturalności są tak nachalnie „wzbogacane” wulgaryzmami, że ciężko wysłuchać jakiejkolwiek wymiany zdań bez zażenowania. Nie pomaga to w przyswajaniu nieangażującej emocjonalnie historii.
Przypalony lawasz
W rezultacie cieszy tu głównie eksploracja świata – na mapach prócz misji fabularnych czekają dziesiątki celów dodatkowych. Sekretne lokacje kryją materiały służące do wytwarzania przedmiotów i artefakty odblokowujące ciekawostki dotyczące Gruzji, uwięzieni w przejętym przez separatystów obozie cywile czekają na odbicie, a upolowanie wrażych VIP-ów zapewnia zastrzyk gotówki. Przedsięwzięcia takie są opcjonalne, bo sam wątek główny dostarcza funduszy pozwalających na zakup amunicji, ulepszeń i okazyjną wymianę broni. Wymuszający wizyty w bazie crafting też da się zignorować, zwłaszcza że sporo gadżetów, np. ładunki wybuchowe, przyda się tylko przy określonym stylu gry.
Przeskanowanie okolicy za pomocą drona pozwala bowiem nie tylko oznaczyć pełniących różne role przeciwników, ale i ujawnia mnogość możliwych metod ataku. Jeśli np. celem misji jest eliminacja wrogiego oficera, można albo rozbić łazikiem główną bramę i zacząć przebijać się do ofiary, prując z kałasza, albo spróbować przekraść się za plecami strażników, by załatwić sprawę nożem, albo odszukać wygodne stanowisko strzeleckie na wzniesieniu i zdjąć biedaka, gdy podejdzie do okna. Każdy styl jest nagradzany odrębnymi punktami doświadczenia i zdolnościami pasywnymi, choć konstrukcja map zwykle zachęca do obierania ostatniej drogi. Celny strzał z kilkuset metrów oddany z uwzględnieniem wiatru i grawitacji autentycznie napawa dumą.
Kaumanawardze
Niestety iluzja swobody postępowania często pryska – spuszczona ze skały lina okazuje się „działać” tylko w jedną stronę, a zabity chwilę wcześniej snajper zmartwychwstaje, bo scenariusz zezwala na jego śmierć dopiero teraz. We znaki daje się też szereg innych niedoróbek: wartownik nie widzi, że koledze trzy metry dalej ktoś przestrzelił potylicę, albo gra nie reaguje na paniczne próby użycia apteczki, prowadząc do zgonu… i wczytania punktu kontrolnego z panującą nocą, choć zadanie wykonywałeś w samo południe.
Jeśli dodać do tego brak obiecanego multiplayera, irytująco wolne wczytywanie się gry i spadki płynności (na pececie spełniającym wymagania minimalne grać się nie da nawet w niskich detalach), to pozostaje po raz kolejny powiedzieć – pudło, CI Games.