Rzesze osób, które na Kickstarterze wsparły tworzenie gry, mogą odetchnąć z ulgą. Belgowie znów przygotowali ambitny tytuł inspirowany klasyką gatunku, nie rezygnując przy tym ze specyficznego humoru – „jedynce” było chwilami blisko do „Świata Dysku”.
Lochy i sroki
Trzeba jednak przyznać, że choć dialogi bawią, nowe Divinity potrafi też zaskakiwać ciężką atmosferą i makabrycznymi pomysłami.
W świecie gry pleni się rasizm, elfowie to kanibale, a do drużyny dołącza m.in. szkielet Fane, który czaszkę kryje pod twarzami zdzieranymi nieboszczykom. Filozoficzne dysputy (i romans!) z nim to zresztą ideał erpegowej relacji, która ewoluuje i wpływa na fabułę.
Sam protagonista, osobnik dysponujący zakazaną mocą tzw. Źródła, zostaje zesłany na wyspę Fort Joy, gdzie czeka go przymusowe „leczenie”. Na miejscu wychodzi na jaw natura niszczącej umysł „terapii”, a co gorsza niemal dopadają go odrażające bestie lgnące do Źródła. Gdy na dodatek biedakowi objawia się bóg jego rasy i każe ratować świat, ewakuacja na stały ląd staje się priorytetem.
W tym celu można po prostu wybić strażników i opuścić więzienny most, ale dałoby się też m.in. przekraść w cieniu, uzyskać przychylność chłopca dysponującego łódką czy wykorzystać teleportację. Prawie każdy problem w grze autorzy pozwalają rozwiązać na wiele sposobów: gdy np. głucha na perswazję krasnoludzica nie chce ruszyć się spod drzwi, można telekinezą wysunąć jej stołek spod zadka, a w razie problemów
z wejściem do lochu warto użyć talentu pozwalającego przepytać miejscowego szczura.
Szkoda tylko, że D:OS2 niekiedy gubi się
w śledzeniu interakcji – w dzienniku widać wpisy bez związku z faktycznie podjętym działaniem, ukończone misje nie są odhaczane, a bohaterowie niezależni zapominają, że daną rozmowę już odbyli. W grze pęczniejącej od zadań pobocznych, pamiętliwych postaci
i brzemiennych w skutki decyzji, która pozwala zabić lub okraść każdego i którą przechodzić można i sto godzin, trochę to razi.
Krwawe domino
O ile nie gra się na na najniższym poziomie trudności, najpoważniejszy rodzaj wyzwań stanowią podzielone na tury potyczki. Przeciwnicy są diabelnie wytrzymali i punktują słabości drużyny, np. polewając Fane’a trującymi dla niego miksturami leczniczymi, łucznicy zajmują pozycje na zapewniających premie do obrażeń wzniesieniach i szyją do odsłoniętego kleryka, a magowie robią użytek z mnogości dostępnych efektów środowiskowych. Każda walka to istna łamigłówka, a wepchnięcie napastnika w gotowy do podpalenia olej, po czym tłumienie otaczających go płomieni magicznym deszczem, by para ograniczyła mu zasięg widzenia, daje dziką satysfakcję.
Zróżnicowany bestiariusz (od płonących robali po smoki!), zatrzęsienie nakładanych na walczących efektów, splecione zależnościami zaklęcia i ataki oraz bogactwo arsenału przytłaczają, ale fani „papierowego” RPG powinni być w D:OS2 wniebowzięci. Z myślą
o nich przygotowano zresztą tryb Mistrza Gry,
w którym można poprowadzić samodzielnie spreparowaną w edytorze przygodę dla czterech graczy. Całe szczęście, że wzorcowa kampania już jest w zestawie.