Nie trzeba znać Mass Effectów, by cieszyć się nową częścią – perypetie komandora Sheparda stanowią w niej odległe tło. Ci, którym konflikt ze Żniwiarzami jest obcy, będą wręcz bawić się lepiej, nie porównując ME:A
z ambitną trylogią „strzelanych” erpegów.
Pasażerowie
Świeżego protagonistę, Scotta albo Sarę Ryder, los zmusza do nagłego przejęcia obowiązków ojca. Ten był Pionierem – żołnierzem mającym upewnić się, że tysiące kolonistów z Drogi Mlecznej odnajdą bezpieczny dom w odległej o miliony lat świetlnych gromadzie Helejosa. Niestety przybysze przekonują się, że „złote planety” są mniej gościnne, niż obiecywano na plakatach, a do lokalnych pozostałości tajemniczej cywilizacji z jakiegoś powodu lgnie złowroga rasa kettów. W starciu z nimi Ryder senior traci życie, ale w ostatnich słowach czyni potomka swym następcą.
Postać młodego, zapalczywego Pioniera pasuje do lżejszego charakteru opowieści, ale jakby w rezultacie głównemu wątkowi brakuje ważkich decyzji i zapadających w pamięć scen. Z kolei wplatane w dialogi luzactwo czasem mierzi – jak w wielkim finale, gdzie bohater polskiej wersji wyzywa Głównego Złego od pozerów. Z rytmu wybija też groteskowa mimika i rozbiegane oczy ludzkich rozmówców.
Poza tym opatrzona pełnym angielskim dubbingiem historia zapewni fanom science-fiction kilkadziesiąt godzin solidnej rozrywki – nawet jeśli na każde wciągające zadanie poboczne, np. związane z manewrowaniem wśród członków dwóch bandyckich frakcji, przypada typowe dla półotwartych światów „sprawdź, czy nie ma cię na drugim końcu mapy”. Na szczęście każda zwiedzana planeta jest na swój sposób wyjątkowa i – czy to pustynne Eladeen, czy pogrążone w mroku tropikalne Havarl – stanowi ucztę dla oczu.
Przebudzenie mocy
Przyjemnie ogląda się też walkę. Modyfikowalnych pancerzy i różnie działającej broni jest na pęczki (aż żal, że nie można jej dać reszcie drużyny), eksplozje granatów, dym
i rozbłyski plazmy wyglądają fenomenalnie, traktowani zakrzywioną grawitacją kettowie wpadają na ściany jak szmaciane lalki. Bohater hyca między osłonami, korzystając z plecaka odrzutowego, więc niemałą frajdę sprawia gra na wyższym poziomie trudności, flankowanie i łączenie zdolności postaci w zabójcze kombinacje. Lepiej jednak wypada to w misjach co-opowych, bo, podobnie jak wróg, komputerowi towarzysze nie umieją współpracować i ochoczo giną, pozostając pod ostrzałem.
To pewien zgrzyt, bo kontakty z kompanami (i romanse w wielu konfiguracjach) mogą zaangażować, nawet jeśli brakuje tu osobników równie czarujących jak Wrex czy Grunt z poprzednich części. Takiej rezolutnej, z pozoru niechętnej stałym związkom asarianki Peebee nie sposób nie lubić, a wieloetapowe zadania u boku sojuszników i ewoluujące relacje wewnątrz załogi pozwalają uwierzyć, że to ekipa, która za Pionierem pójdzie w ogień.
Tym większa szkoda, że autorzy skąpią graczom wzruszeń i wątpliwości. W mig robi się oczywiste, że sztuczna inteligencja pomagająca kochanemu przez pół galaktyki młodzikowi znajdzie wyjście z każdej opresji i, jak to w amerykańskim filmie, wszystko się ułoży. Choć kto wie, może to dopiero początek nowej trylogii, a o zakończeniu części trzeciej znów będzie się mówić latami?.