Test gry Shadow Warrior 2
Dla nieznających serii świat przedstawiony, w którym na podłogach japońskich dojo miesza się krew członków yakuzy i demonicznych bestii, a rozświetlone neonami miasto patrolują plujące rakietami cyborgi, może być zaskoczeniem. Dość nieszablonowy jest i bohater gry – Lo Wang, eksszogun w ciemnych okularach, w najpoważniejszych sytuacjach nie umie utrzymać języka za zębami i ze swadą ubliża nawet bogom. Ci nie pozostają mu dłużni, więc dialogi w grze to festiwal wielopiętrowych złośliwości.
Obsługa katan, wakizashi i innych fantazyjnych ostrzy komponuje się z nielimitowanymi szarżami, atakami specjalnymi i podwójnymi skokami, w których celuje Wang, i bywa koniecznością, bo amunicja do broni palnej wyczerpuje się szybko. Alternatywnych narzędzi zagłady jest jednak tak dużo, że aż żal nie korzystać na przemian ze wszystkich ośmiu dostępnych w danej chwili egzemplarzy. Piły mechaniczne, łuki energetyczne i nieprzebrany ogrom broni palnej – od uzi, przez trójlufowe „dubeltówki” i działka plujące gwoździami, po wykradzione z piekła wyrzutnie rakiet – sprawiają, że dłubanina w ekwipunku przywodzi na myśl erpegi akcji. Jeśli chcesz zdobyć więcej broni lub dodatkowe poziomy doświadczenia i talenty pasywne, będziesz musiał odwiedzić te same – choć po części losowo generowane – etapy po kilka razy.
Ze skrzynek i rozkawałkowanych ciał ofiar sypią się nie tylko apteczki i kule energii chi, potrzebnej do leczenia czy skradania się, ale i klejnoty wzmacniające oręż oraz statystyki postaci. Oprócz prostych ulepszeń, np. zmniejszających rozrzut śrutu wystrzeliwanego z shotguna, dostępne są istotniejsze modyfikacje – po co nosić cekaem, skoro można uczynić z niego samoczynną wieżyczkę? Szereg ulepszeń powiązanych jest z żywiołami – wielu wrogów, zwłaszcza bossowie, uodpornionych jest na wybrane typy obrażeń i podatnych na inne, więc gdy zawiedzie miecz i ogień, pomogą np. toksyczne opary.
